niedziela, 26 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.21.

Po chwili dały się słyszeć jakieś głosy w dziwnym języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Albo słyszałem i tym nie wiedziałem. Jednooki skinął głową w moim kierunku i przyłożył palec do ust.
Starałem się zachowywać jak najciszej. Przewodnik siedział teraz nieruchomo: gdybym nie wiedział, że jest obok mnie, pewnie bym go nie zauważył.
Głosy były coraz bliżej. Po chwili zza zakrętu ścieżki w dole wyłoniła się grupa ludzi w płaszczach i kapturach na głowach. O ile ich wygląd i zachowanie budziły nieufność, ponieważ poruszali się bardzo ostrożnie i metodycznie, o tyle kolor ich strojów nie był dobrany do takiego miejsca, ich płaszcze były bowiem krwistoczerwone. Nieznajomi wyraźnie czegoś szukali, lub też na coś polowali, a znając swoje obecne położenie, domyślałem się paru rzeczy. Spojrzałem ukradkiem na Jednookiego. Wciąż tkwił w tej samej pozycji, niczym posąg.
Tymczasem niżej, na drodze, szukający zbliżali się do urwiska, na którym się zaczailiśmy. Słychać teraz było wyraźnie wypowiadane przez nich słowa.
- Morr, zwolnij! On nie będzie szedł w nocy! - powiedział ostatni z czterech zakapturzonych.
- Ciszej! Wiem, że ten łachmyta jest tu gdzieś niedaleko. Umknął nam z tawerny w tym zapchlonym mieście, ale nie uciekł daleko, o tak... tego jestem pewien... - Mężczyzna nazwany Morrem zaśmiał się drwiąco. - Poza tym, gdyby nie ten przeklęty czarnoksiężnik, nie zdołałby nawet wyjść z pokoju. Kim w ogóle był ten pyszałek? Jak śmiał nam przeszkodzić?
Wszelkie moje wątpliwości się rozeszły: to oni stoją na czele pościgu. Pozostawała tylko kwestia tego, kto ich nasłał. A może sami mieli do mnie jakąś osobistą sprawę?
Czegokolwiek ta sprawa dotyczyła, nie byłem jej teraz zbyt ciekawy.
Morr, który prowadził całą grupę, był już niemal pod nami, a Jednooki był gotowy już od pewnego czasu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz