- Nasłuchiwaniem? Co chcesz przez to powiedzieć? Ktoś nas podsłuchuje? - Miałem wrażenie, jakby Jednooki coś przede mną ukrywał. Oczywiście poza tym ogromem tajemnic na swój temat.
- Nadal nie wiesz o czym mówię. Chodziło mi o nasłuchiwanie, a nie podsłuchiwanie. To nie to samo, chyba przyznasz mi rację?
- Ano... w każdym razie: o co chodzi z tym nasłuchiwaniem?
- O nic... to, jak już wielokrotnie powtarzałem, niezwykłe miejsce. Powinieneś czasem sam do czegoś dojść. Nie mówię, żebyś nie zadawał pytań, bo to bardzo dobry nawyk. Chodzi bardziej o to, że twoje pytania coraz bardziej tracą na inteligencji, jakby nie chciało ci się myśleć. - Przerwał. Prawdopodobnie przez to, że również usłyszał ciężkie kroki dochodzące zza moich pleców.
Obróciłem się i zamarłem. Przede mną pojawiła się olbrzymia, mięsista postać górskiego Lantra. Ujrzawszy nas, zamrugał głupkowato oczami, jak to Lantry mają w zwyczaju, kiedy usiłują wykaraskać z chaosu w swym mózgu jakąś konkretną myśl. Ryknął, podniósł swoją maczugę i rzucił się na mnie z bezmyślną żądzą mordu w oczach.
Reakcja Jednookiego była szybsza niż moja. Rzuciłem się w bok, wpadając w drewno, które dopiero co przyniosłem. Zanim zdążyłem się podnieść, dwa sztylety tkwiły już głęboko w ciele Lantra: jeden na wysokości jego brzucha, ponieważ mój przewodnik nie był na tyle wysoki, żeby dotrzeć do szyi stwora bez wysokiego odbicia, a drugi eksplorował gardło odchodzącego już od zmysłów olbrzyma. Jednooki szybkimi ruchami wyjął obydwa ostrza z ciała upadającego na ziemię, odbił się od niego nogami i wylądował zgrabnie na ziemi kilka łokci dalej.
Gdy już się pozbierałem i podszedłem niepewnie do zabitego stworzenia, zauważyłem na jego masywnym karku dziwny znak: dwie pionowe kreski z jedną skośną, przecinającą te pierwsze. Stygmat bladł w oczach z jasnopomarańczowego w szarość. Zanim zniknął całkiem, zdążyłem jeszcze pokazać go Jednookiemu.
- Ciekawe... ale nie dziwne. Lantr nigdy nie atakuje od razu, bez cienia wątpliwości. Zwykle tylko podnosi za nogi i potrząsa ofiarą, po czym odchodzi do swojego wodza, z prośbą o pozwolenie na upolowanie obiadu.
- Co sugerujesz?
- Ten lantr został sługą człowieka, najprawdopodobniej czarnoksiężnika. - Spokój jego głosu był trochę denerwujący.
- Dlaczego mówisz to z takim spokojem? Ktoś nasyła na nas potwora, a ty najzwyczajniej nic sobie z tego nie robisz?
- Powiedz mi, Maralu, ile razy w twoim krótkim życiu panika uratowała ci życie lub rozwiązała jakikolwiek problem?
Milczałem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz