środa, 15 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.16.

Tym razem już trochę przesadził. Chciał, żebyśmy spali w tak niebezpiecznym miejscu! I jeszcze mówi, że nie wszystkie stworzenia są nam przyjazne w tym miejscu. Pocieszać to on nie umie...
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytałem, usiłując przemówić mu do rozsądku. Byłem w pełni świadom, że to była rozpaczliwa próba, ponieważ jeszcze chwilę temu nie mogłem dogonić jego toku myślenia.
- Oczywiście, że nie. Masz lepszy? - Jednooki wciąż tryskał beztroską. Trochę mnie zaintrygowała ta nagła zmiana usposobienia z tajemniczego na swobodny. To nie było w jego stylu.
Złapałem się nagle na tym, że usiłuję przypisać go do tajemniczości. To niedorzeczne! Przecież znam go dopiero od niedawna.
- Nie mam. I tak nic nie wskóram, sam nie wiedziałbym co robić.
- Idź pozbierać chrust, rozpalimy ognisko. - po raz kolejny nie spodobał mi się jego pomysł. Nie odezwałem się jednak, tylko poszedłem w stronę ledwo we mgle(albo czymś podobnym) widocznych drzew w nadziei, że nic mnie nie napadnie podczas tej prostej czynności.
Gdy tylko oddaliłem się od mojego nowego towarzysza podróży na kilkanaście kroków, wszystko ucichło. Nie słyszałem już nawet najcichszego śpiewu ptaków, szumu liści na drzewach, ani nawet własnych kroków.
Zatrzymałem się. Ktoś mnie obserwował. Lub coś.
Obejrzałem się przez ramię. Nikogo tam nie było. W tym momencie znów doszły do moich uszu typowe leśne dźwięki, a cała ta niezwykła chwila ciszy poszła w nieznane. Stałem tak jeszcze przez chwilę, bojąc się poruszyć, jednak strach powoli ustępował, odblokowując moje zdolności poruszania się.
Po powrocie z naręczem gałęzi i patyków na rozpałkę, ujrzałem Jednookiego, który już wyjmował coś ze swojego płaszcza. Był to dziwny kawałek czegoś, co przypominało mięso, jednak jego kolor trochę mnie martwił: był tak czerwony, że krew przy nim wyglądałaby pewnie różowo.
- Trochę mało, ale powinno wystarczyć. - Stwierdził ze spokojem Jednooki, obiegając wzrokiem drewno, które kładłem właśnie na ziemi nieopodal ogniska. - Dziwnie wyglądasz. Czy to było za trudne?
- Co? Zbieranie?
- Nie chodzi mi o samo zbieranie... - powiedział, wracając do swojego normalnego dla mnie już tajemniczego, jadowitego tonu i równie nieprzeniknionego uśmiechu. - Raczej o to, co zdarzyło się trochę wcześniej. - Czyżby wiedział o tej ciszy, która mnie ogarnęła? A może to była jego sprawka?
- Skąd wiesz, że... - głos mi się urwał, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Chyba wspominałem, że to nie jest zwykły las, prawda? - Z tym swoim uśmieszkiem wyglądał teraz jak jeden z tych mieszkańców miast, co to są przepędzani za samo istnienie.
- Co to była za cisza? - wybełkotałem.
- Cisza, powiadasz? Nazwałbym to raczej nasłuchiwaniem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz