piątek, 4 września 2009

Opowieści Nekromanty, cz.25.

Postanowiłem nie kryć się ze swą ciekawością.
- Dlaczego Morr tak się przeraził na twój widok? Wyglądało to, jakby zaglądał w oczy samej śmierci... - spytałem.
- Prawdopodobnie rozpoznał we mnie kogoś, z kim nie kojarzył zbyt dobrych wspomnień... a czy słusznie, nie mam pojęcia. Nie ma jednak wątpliwości, że nie okazał się zbyt dobrym dowódcą. - to mówiąc, powiódł wzrokiem po trzech trupach, w tym jednym z wciąż tkwiącym w gardle nożem.
- Kim jeste...? - To pytanie, choć ostatnimi czasy tak często cisnące się na moje usta, zamarło mi w gardle, kiedy mój przewodnik przeszył mnie wzrokiem jak ostrzem sztyletu, schowanego teraz(na moje szczęście) w pochwie.
- Jednooki to dobre imię, na razie musi ci wystarczyć. - Tu zawiesił na chwilę głos i podrapał się w zamyśleniu po brodzie. - Chociaż muszę przyznać, że całkiem zabawne. Masz więcej wyobraźni niż... ci poprzedni.
- Jacy poprzedni? - spytałem zaintrygowany.
- Ci, którzy byli przed tobą. - wyjaśnił cierpliwie, po czym znów przywołał na twarz swój legendarny już, szelmowski uśmiech.
- Ale...
- Chodźmy już, trzeba się zająć śladami. Weź tego ostatniego na plecy i postaraj się przy tym nie ubrudzić krwią.
Zrobiłem, jak kazał, chociaż na pewno nie było dla mnie miłym przeżyciem spojrzenie w martwe, puste oczy kogoś, kogo w chwilę potem niosłem już na plecach niczym worek. Jednooki, który przyglądał mi się podczas mojego pierwszego w życiu kontaktu z zadźganym człowiekiem, odwrócił się i, ku mojemu zdziwieniu, chwycił dwóch pozostałych za kończyny i zaczął wlec za sobą po ziemi ich bezwładne ciała.
Chcąc, nie chcąc, podążyłem ostrożnie za nim, zastanawiając się, jak żył mój pasażer i dlaczego mnie ścigał. A przede wszystkim, czy na pewno musiał za mnie umrzeć?