wtorek, 25 sierpnia 2009

Opowieści Nekromanty, cz.22.

Gdy tylko dowódca pościgu minął urwisko, na którym przyczaił się Jednooki, wszystko zaczęło dziać się w zbyt małych, jak dla mnie, odstępach czasu. Zdawać by się mogło, że dla Jednookiego czas biegł dużo wolniej, a może po prostu tak wiele potrafił, że ciało samo go niosło ku właściwym działaniom. Nie wiem. Pewne jednak było to, że Jednooki, krótko po zeskoczeniu na drugiego z idących w krzywym nieco rzędzie tropicieli i szybkim skręceniu mu karku, jeden nóż umieścił szybkim rzutem w gardle ostatniego z zamarłych teraz w osłupieniu ścigających. Nim ktokolwiek zdążył wymówić choćby słowo, mój przewodnik odskoczył od padającego na ziemię ciała ze skręconym karkiem, rzucił się ze sztyletem na ostatniego z podkomendnych Morra i przeszył mu gardło ostrzem.
Lecz w tym momencie Morr zdążył ochłonąć z osłupienia i zachować na tyle zimnej krwi, żeby wyjąć wprawnym ruchem długi miecz, schowany wcześniej pod długim płaszczem.
Jednooki wyjął spokojnie sztylet z szyi już martwego piechura i odwrócił się zwinnie ku dowódcy pościgu. Na twarzy mojego przewodnika tkwił wciąż ten sam złowieszczy, paskudny uśmieszek, który nasuwał natychmiastowe skojarzenia z szelmą.
- Zapłacisz za to, głupcze! - Głos Morra zagrzmiał niczym grom, zanim dowódca rzucił się na Jednookiego z opętańczym krzykiem na ustach.
- Stój! - powiedział wciąż spokojnym, lecz bardziej stanowczym głosem Jednooki i wystawił przed siebie dłoń. Wbrew najdziwniejszym nawet moim oczekiwaniom, dowódca zatrzymał się nagle wpół kroku i przestał nawet wrzeszczeć. Przez chwilę wyglądało to jak obraz, przedstawiający dwóch wrogów, obydwaj bowiem stali w tej samej pozycji przez kilka chwil, jakby zawieszeni w czasie: Jednooki, z jedną ręką skierowaną wnętrzem dłoni na Morra, a drugą opuszczoną u boku z zakrwawionym sztyletem, i dowódca, stojący w dziwnej pozie, jakby w połowie stał, a w połowie wciąż jeszcze atakował.
W końcu Morr opuścił rękę z mieczem i jakby sflaczał, wpatrując się przy tym w Jednookiego z jakimś głupkowatym uniesieniem, jakby go zobaczył po raz kolejny, tym razem w sprzyjających okolicznościach(czyli bez trzech trupów w zasięgu wzroku).
Dziwna to była scena, w której Morr jakby zmalał, a nawet nieco się skulił. Jednooki tymczasem wciąż szelmowsko się uśmiechał, wzrokiem świdrując przy tym kulącego się już teraz bardzo wyraźnie wroga.

niedziela, 26 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.21.

Po chwili dały się słyszeć jakieś głosy w dziwnym języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Albo słyszałem i tym nie wiedziałem. Jednooki skinął głową w moim kierunku i przyłożył palec do ust.
Starałem się zachowywać jak najciszej. Przewodnik siedział teraz nieruchomo: gdybym nie wiedział, że jest obok mnie, pewnie bym go nie zauważył.
Głosy były coraz bliżej. Po chwili zza zakrętu ścieżki w dole wyłoniła się grupa ludzi w płaszczach i kapturach na głowach. O ile ich wygląd i zachowanie budziły nieufność, ponieważ poruszali się bardzo ostrożnie i metodycznie, o tyle kolor ich strojów nie był dobrany do takiego miejsca, ich płaszcze były bowiem krwistoczerwone. Nieznajomi wyraźnie czegoś szukali, lub też na coś polowali, a znając swoje obecne położenie, domyślałem się paru rzeczy. Spojrzałem ukradkiem na Jednookiego. Wciąż tkwił w tej samej pozycji, niczym posąg.
Tymczasem niżej, na drodze, szukający zbliżali się do urwiska, na którym się zaczailiśmy. Słychać teraz było wyraźnie wypowiadane przez nich słowa.
- Morr, zwolnij! On nie będzie szedł w nocy! - powiedział ostatni z czterech zakapturzonych.
- Ciszej! Wiem, że ten łachmyta jest tu gdzieś niedaleko. Umknął nam z tawerny w tym zapchlonym mieście, ale nie uciekł daleko, o tak... tego jestem pewien... - Mężczyzna nazwany Morrem zaśmiał się drwiąco. - Poza tym, gdyby nie ten przeklęty czarnoksiężnik, nie zdołałby nawet wyjść z pokoju. Kim w ogóle był ten pyszałek? Jak śmiał nam przeszkodzić?
Wszelkie moje wątpliwości się rozeszły: to oni stoją na czele pościgu. Pozostawała tylko kwestia tego, kto ich nasłał. A może sami mieli do mnie jakąś osobistą sprawę?
Czegokolwiek ta sprawa dotyczyła, nie byłem jej teraz zbyt ciekawy.
Morr, który prowadził całą grupę, był już niemal pod nami, a Jednooki był gotowy już od pewnego czasu...

czwartek, 23 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.20.

Jednooki zagasił ognisko i przysiadł na kamieniu, na którym nieco wcześniej leżała kolacja. Milczał. Nie przeszkadzałem mu w niczym, a przynajmniej tak mi się zdawało. Czekałem, aż się odezwie.
W końcu, po kilku długich dla mnie chwilach, wstał i zaczął się zbierać.
- Pójdziemy nadal tą drogą. - Powiedział. Pomyślałem, że to niezbyt skomplikowany plan, jak na tak długie myślenie. Szybko jednak rozwiały się moje wątpliwości: - ćwierć dnia drogi stąd znajduje się dobre miejsce na zasadzkę. Zaczaimy się tam...
- Zaczyna mi się to podobać - rzekłem cicho.
- To dobrze... - wyszeptał Jednooki. - Tak... chodźmy.
Ruszyliśmy w drogę. Nie zdążyłem się zmęczyć, kiedy przewodnik skręcił z gościńca w zarośla. Nie był to jednak nieprzebyty gąszcz, ponieważ kilka kroków dalej weszliśmy jakby na zarośniętą, długo nieużywaną ścieżkę.
- Tu niedaleko jest pagórek, który zwisa na kształt urwiska nad szlakiem. Tam zaczekamy. - Jednooki szeptał na tyle cicho i wyraźnie, żeby sens jego słów był na granicy dotarcia przez uszy do mojego umysłu.
Wkrótce ścieżka zaczęła piąć się w górę, dosyć nawet stromo. Nie trwało to jednak długo, po chwili Jednooki zatrzymał się i przycupnął na skraju urwiska, ukryty tak, że ja sam ledwo go dostrzegałem, a przecież stałem tuż obok.
- Schowaj się - polecił wyrazistym, ale bardzo cichym szeptem. - Najlepiej tak, żebyś ty widział, a oni nie...
Położyłem się więc na trawie i rozsunąłem lekko łodyżki jakichś ziół, żeby lepiej widzieć trakt w dole. Jednooki spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Całkiem nieźle się kryjesz, jak na niedoświadczonego - rzekł, po czym skupił się znów na drodze.
Czekaliśmy.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.19.

- Niezwykłe... zwykle jadałem dania, które nie mogły być przetrzymywane dłużej niż kilka dni... - Wpatrywałem się uważnie w strzęp Excarona, który powoli piekł się nad ogniem. Nie byłem do końca pewien, czy ten fragment dania wystarczy dla nas obu. Jak dotąd jednak Jendooki swoimi radami mnie nie zawiódł, więc postanowiłem dać temu mięsu szansę.
- Gotowe. - rzekł po niedługim czasie przewodnik, po czym zdjął mięso z patyka i położył na przygotowanym płaskim kamieniu. Nie byłem w stanie zgadnąć, skąd wyjął krótki, ostry nożyk, nie ulegało jednak wątpliwości, że jego ostrze pozostawiło dość głęboki ślad w kamieniu...
Jednooki dał mi połowę strawy, po czym zajął się powolnym przeżuwaniem swojej części.
Pełen obaw, włożyłem do ust skrawek mięsa. Doznałem szoku. Smakował tak, jakby ktoś wiedział, w jaki sposób go przyprawić, żeby najlepiej smakował akurat mnie. Smakując go, przypomniałem sobie smaki potraw, które jadałem w rodzinnej miejscowości... Najciekawszym było jednak, że po zjedzeniu całego kawałka naraz, czułem się tak syty, jak po obfitym, długim posiłku.
- Muszę przyznać, że wiesz, co robisz. - Po przełknięciu jedzenia, natychmiast naszła mnie ochota na dalszą podróż. - Idziemy dalej?
- Widzę, że moja receptura działa... - powiedział Jednooki z uśmiechem. - Tak, niedługo ruszamy, zduszę tylko ogień i przygotuję w głowie plan zmyłki.
- Jakiej zmyłki? - Znów jego mowa zbiła mnie z tropu.
- Zmyłki tego, co podąża naszym śladem, oczywiście... - Poczułem się jednocześnie przestraszony i uspokojony. Przestraszyła mnie wzmianka o podążających za nami, ale jednocześnie uspokoił mnie powrót tajemniczego, jadowitego tonu i równie nieprzeniknionego uśmiechu na twarzy mojego przewodnika: była to oznaka, że ma on już ułożone w głowie, co zrobić, mimo że ja nie wiedziałbym, od czego nawet zacząć.
Odniosłem wrażenie, że zaczynam polegać na moim nowym przewodniku...

piątek, 17 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.18.

- Skoro już ustaliliśmy, co i jak, czas pomyśleć o dalszych planach przy jedzeniu. - Ciągnął dalej Jednooki, uznając najwyraźniej moje milczenie za przyznanie mu racji. Podniósł z liści ów kawałek dziwnego mięsa, po czym nabił je na patyk. Po chwili mięso już skwierczało na ognisku. - Nie będziemy tu spać. To zbyt niebezpieczne, kiedy mamy na karku jakiegoś maga od siedmiu boleści. Musimy ruszać w dalszą drogę i wyjść z tego lasu, zanim opadniemy z sił. Znam jedno miejsce, w którym możemy się zatrzymać na resztę nocy bez obawy, że ktoś nas wykończy we śnie.
- Hm... słuchaj, Jednooki... - odchrząknąłem.
- Tak?
- Zjadłbym coś, masz może jakąś dodatkową strawę? - Spytałem niepewnie.
- Aha... pewnie nie wiesz, co przygotowuję na ognisku?
Pokręciłem przecząco głową.
- To Excarońskie mięso. Jeśli wciąż nic ci to nie mówi, Excaron jest zwierzęciem, które bardzo trudno upolować. Te stworzenia mają jednak mięso tak syte i smaczne, że ten kawałek, który właśnie dochodzi do siebie nad ogniem, wystarczy dla nas dwóch na pół dnia.
- Brzmi zachęcająco. Dużo wiesz. Opowiedz mi coś o Excaronach.
Jednooki uśmiechnął się, tym razem już nie tak tajemniczo, a nieco bardziej swobodnie, nawet jakby ludzko...
- W sumie mamy chwilę czasu. Wiedz zatem, że Excarony są masywnymi zwierzętami, ważą mniej więcej pięciokrotność naszych zsumowanych wag. Żeby zabić takie stworzenie, trzeba mieć ciężką broń, a moimi sztyletami musiałbym go długo i mozolnie dźgać, żeby się choćby zachwiał na kopytach. Jednak to nie to sprawia, że polowanie na Excarony jest zarezerwowane tylko dla doświadczonych myśliwych. Bardziej przeszkadza tu naturalna broń tych stworzeń w postaci dwóch rzędów kłów, po siedem w każdym z nich, ale także sposób ich życia. Przemieszczają się w stadach po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset w jednym, dlatego jedynym momentem, w którym można by któregoś podejść, jest przy wodopoju. Wtedy to co głupsze z nich mogą odejść na wystarczającą odległość od grupy.
Oczywiście, dzięki tym wszystkim trudnościom, ich części ciała są bardzo cenne. Inną ciekawostką jest, że mięso z tych stworzeń potrafi wytrzymać w przeciętnej temperaturze nawet siedemdziesiąt dni, a jeśli odpowiednio je oporządzisz, to nawet dłużej. To, które za krótką chwilę będziemy jeść, ma około trzydziestu dni, a zapewniam cię, że smak nadal będzie miało wyśmienity...

czwartek, 16 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.17.

- Nasłuchiwaniem? Co chcesz przez to powiedzieć? Ktoś nas podsłuchuje? - Miałem wrażenie, jakby Jednooki coś przede mną ukrywał. Oczywiście poza tym ogromem tajemnic na swój temat.
- Nadal nie wiesz o czym mówię. Chodziło mi o nasłuchiwanie, a nie podsłuchiwanie. To nie to samo, chyba przyznasz mi rację?
- Ano... w każdym razie: o co chodzi z tym nasłuchiwaniem?
- O nic... to, jak już wielokrotnie powtarzałem, niezwykłe miejsce. Powinieneś czasem sam do czegoś dojść. Nie mówię, żebyś nie zadawał pytań, bo to bardzo dobry nawyk. Chodzi bardziej o to, że twoje pytania coraz bardziej tracą na inteligencji, jakby nie chciało ci się myśleć. - Przerwał. Prawdopodobnie przez to, że również usłyszał ciężkie kroki dochodzące zza moich pleców.
Obróciłem się i zamarłem. Przede mną pojawiła się olbrzymia, mięsista postać górskiego Lantra. Ujrzawszy nas, zamrugał głupkowato oczami, jak to Lantry mają w zwyczaju, kiedy usiłują wykaraskać z chaosu w swym mózgu jakąś konkretną myśl. Ryknął, podniósł swoją maczugę i rzucił się na mnie z bezmyślną żądzą mordu w oczach.
Reakcja Jednookiego była szybsza niż moja. Rzuciłem się w bok, wpadając w drewno, które dopiero co przyniosłem. Zanim zdążyłem się podnieść, dwa sztylety tkwiły już głęboko w ciele Lantra: jeden na wysokości jego brzucha, ponieważ mój przewodnik nie był na tyle wysoki, żeby dotrzeć do szyi stwora bez wysokiego odbicia, a drugi eksplorował gardło odchodzącego już od zmysłów olbrzyma. Jednooki szybkimi ruchami wyjął obydwa ostrza z ciała upadającego na ziemię, odbił się od niego nogami i wylądował zgrabnie na ziemi kilka łokci dalej.
Gdy już się pozbierałem i podszedłem niepewnie do zabitego stworzenia, zauważyłem na jego masywnym karku dziwny znak: dwie pionowe kreski z jedną skośną, przecinającą te pierwsze. Stygmat bladł w oczach z jasnopomarańczowego w szarość. Zanim zniknął całkiem, zdążyłem jeszcze pokazać go Jednookiemu.
- Ciekawe... ale nie dziwne. Lantr nigdy nie atakuje od razu, bez cienia wątpliwości. Zwykle tylko podnosi za nogi i potrząsa ofiarą, po czym odchodzi do swojego wodza, z prośbą o pozwolenie na upolowanie obiadu.
- Co sugerujesz?
- Ten lantr został sługą człowieka, najprawdopodobniej czarnoksiężnika. - Spokój jego głosu był trochę denerwujący.
- Dlaczego mówisz to z takim spokojem? Ktoś nasyła na nas potwora, a ty najzwyczajniej nic sobie z tego nie robisz?
- Powiedz mi, Maralu, ile razy w twoim krótkim życiu panika uratowała ci życie lub rozwiązała jakikolwiek problem?
Milczałem.

środa, 15 lipca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.16.

Tym razem już trochę przesadził. Chciał, żebyśmy spali w tak niebezpiecznym miejscu! I jeszcze mówi, że nie wszystkie stworzenia są nam przyjazne w tym miejscu. Pocieszać to on nie umie...
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytałem, usiłując przemówić mu do rozsądku. Byłem w pełni świadom, że to była rozpaczliwa próba, ponieważ jeszcze chwilę temu nie mogłem dogonić jego toku myślenia.
- Oczywiście, że nie. Masz lepszy? - Jednooki wciąż tryskał beztroską. Trochę mnie zaintrygowała ta nagła zmiana usposobienia z tajemniczego na swobodny. To nie było w jego stylu.
Złapałem się nagle na tym, że usiłuję przypisać go do tajemniczości. To niedorzeczne! Przecież znam go dopiero od niedawna.
- Nie mam. I tak nic nie wskóram, sam nie wiedziałbym co robić.
- Idź pozbierać chrust, rozpalimy ognisko. - po raz kolejny nie spodobał mi się jego pomysł. Nie odezwałem się jednak, tylko poszedłem w stronę ledwo we mgle(albo czymś podobnym) widocznych drzew w nadziei, że nic mnie nie napadnie podczas tej prostej czynności.
Gdy tylko oddaliłem się od mojego nowego towarzysza podróży na kilkanaście kroków, wszystko ucichło. Nie słyszałem już nawet najcichszego śpiewu ptaków, szumu liści na drzewach, ani nawet własnych kroków.
Zatrzymałem się. Ktoś mnie obserwował. Lub coś.
Obejrzałem się przez ramię. Nikogo tam nie było. W tym momencie znów doszły do moich uszu typowe leśne dźwięki, a cała ta niezwykła chwila ciszy poszła w nieznane. Stałem tak jeszcze przez chwilę, bojąc się poruszyć, jednak strach powoli ustępował, odblokowując moje zdolności poruszania się.
Po powrocie z naręczem gałęzi i patyków na rozpałkę, ujrzałem Jednookiego, który już wyjmował coś ze swojego płaszcza. Był to dziwny kawałek czegoś, co przypominało mięso, jednak jego kolor trochę mnie martwił: był tak czerwony, że krew przy nim wyglądałaby pewnie różowo.
- Trochę mało, ale powinno wystarczyć. - Stwierdził ze spokojem Jednooki, obiegając wzrokiem drewno, które kładłem właśnie na ziemi nieopodal ogniska. - Dziwnie wyglądasz. Czy to było za trudne?
- Co? Zbieranie?
- Nie chodzi mi o samo zbieranie... - powiedział, wracając do swojego normalnego dla mnie już tajemniczego, jadowitego tonu i równie nieprzeniknionego uśmiechu. - Raczej o to, co zdarzyło się trochę wcześniej. - Czyżby wiedział o tej ciszy, która mnie ogarnęła? A może to była jego sprawka?
- Skąd wiesz, że... - głos mi się urwał, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Chyba wspominałem, że to nie jest zwykły las, prawda? - Z tym swoim uśmieszkiem wyglądał teraz jak jeden z tych mieszkańców miast, co to są przepędzani za samo istnienie.
- Co to była za cisza? - wybełkotałem.
- Cisza, powiadasz? Nazwałbym to raczej nasłuchiwaniem...