- Zaskoczyłeś mnie, to wszystko, Jednooki! - powiedziałem bez przekonania, trzymając się za szyję, jakby moja ręka mogła ją ochronić.
Jednooki zaśmiał się w sposób bardziej jeszcze niepokojący niż wcześniej się uśmiechał.
- Na tym polega przeżycie. - powiedział cicho, po czym po chwili milczenia dodał: - Po części. Generalnie rzecz biorąc, jeżeli dasz się zaskoczyć komuś, kto ma złe zamiary, masz małe szanse, żeby pokrzyżować jego plany... Jednoooki?
Nie byłem pewien, czy zrozumiałem, o co mu chodziło. W każdym razie poczułem się jak uczeń, któremu mistrz usilnie stara się wbić coś do głowy, mimo wyraźnych oporów młodego. Nie spodobała mi się ta rola.
- Tak cię nazwałem w myślach. Jak mnie znalazłeś? - pierwsze pytanie, jakie wpadło mi do głowy po dłuższym śnie, wydawało się teraz jakby zbyt ważne.
- To nie jest trudne do wyjaśnienia. - Jednooki chrząknął, po czym zaczął rozjaśniać moją ciemnotę. - Będąc akurat w lesie, który wybrałeś jako dobre miejsce na przymusowy postój, wyczułem pewne... zakłócenie w jednym z... - tu przerwał na chwilę, jakby starał się dobrać odpowiednie słowo. - ... wymiarów. Zrozumiałem, że gdzieś niedaleko Nocny Pegaz został raniony.
- Nie rozumiem. Co to jest "zakłócenie w jednym z wymiarów"? Brzmi jak słowa w innym języku... - wiedziałem, że nie popiszę się swoją ograniczoną wiedzą, więc zdecydowałem przestać udawać, że wszystko jest dla mnie jasne.
- Zakłócenie to, jak na pewno wiesz, coś, co naruszyło naturalny stan jakiejś rzeczy, zaburzyło oryginalną falę czegoś, tłumacząc to na najprostszy język... - najwyraźniej jego najprostszy język znajdował się na jednej z najwyższych pozycji w mojej hierarchii językowej. Czyli znów nie do końca złapałem sens jego mowy. Nie przerywałem jednak jego wywodu. - "w jednym z wymiarów" natomiast, to coś w rodzaju słów zastępczych, ponieważ nie wiedziałem, jak nazwać to, o czym mówię. Ma to zbyt wiele nazw i nie wiem, którą będziesz dobrze kojarzył. Wymiar? Poziom? Platforma umysłu? A może po prostu wyższe rozumienie lub wyższa percepcja? - Powiedzmy, że zaczynałem po części rozumieć, o co ten cały hałas. Oczywiście, ledwie połowa wydanych przez niego dźwięków była dla mnie czymś sensownym i zrozumiałym.
- No dobrze... - zdołałem pojąć, że taka wiedza na razie wystarczy. - Chyba wiem, co próbujesz mi powiedzieć.
- Nie wątpię. Nie wyglądasz na tępaka, który ma problemy z wypowiedzeniem wyrazu dłuższego niż dwusylabowy. Wracając do opowieści, wyczułem tegoż pegaza, więc nie zostało mi nic innego, jak to sprawdzić. Poszedłem za tym, nazwijmy to, "zakłóceniem", i trafiłem aż tutaj. Po krótkiej obserwacji twoich śmiesznych nieco zachowań, uznałem, że mogę śmiało działać. Podczas gdy ty zajmowałeś się bieganiem po lesie w poszukiwaniu czegoś, czego nie znalazłeś, zdążyłem doprowadzić Al'toira do w miarę znośnego stanu. Reszty już się chyba domyślasz, prawda?
- Tak. Przynajmniej ogólnie. W jaki sposób go wyleczyłeś w tak krótkim czasie? I gdzie on teraz jest?
- Sposoby, których użyłem, wymagają pewnych umiejętności, o których ci jeszcze wspomnę, za pozwoleniem oczywiście. Miejsce pobytu Pegaza nie jest mi już znane. Pozwoliłem mu się oddalić, zasłużył na to wystarczająco.
W sumie i tak bym go już nie dosiadł. Jakimś dziwnym trafem, nocne pegazy nie przypadły mi do gustu.
Zdałem sobie sprawę, że Cień przygląda mi się badawczo, jakby czytał we mnie jak w księdze.
- Chyba przyda ci się towarzystwo, Maralu. - powiedział głośno, z nieodłącznym, wciąż tak samo niepokojącym, niemal złodziejskim uśmiechem.
Cóż mi pozostało? Zgodziłem się, wiedząc, że sam nigdzie nie zajdę...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz