poniedziałek, 22 czerwca 2009

Opowieści Nekromanty, cz.10.

- Nie bój się, nie mam złych zamiarów. - nieznajomy mówił głosem tak cichym, że graniczącym z szeptem. - Gdybym chciał ci coś zrobić, pewnie już byś to odczuwał. - dodał ze złowieszczym błyskiem w oku.
No właśnie. Teraz, gdy już się do niego zbliżyłem, zauważyłem że brakuje mu jednego oka, a przez pusty oczodół i resztki powiek biegnie długa, paskudna blizna, sięgająca z jednej strony górnej części czoła, a z drugiej niemalże dotyka ust. Po raz kolejny poczułem dreszcze.
- Kim jesteś? - zgodnie z własnym zwyczajem, zadałem to pytanie bez większej nadziei na konkretną i wyjaśniającą wszystko odpowiedź. Nie zawiodłem się.
- Gdybym ci powiedział, i tak nie zmieniło by to za bardzo sytuacji, a zrodziłoby tylko nowe pytania, na które przyjdzie kiedyś lepszy czas. Póki co, lepiej pozostać w niewiedzy.
- Co zrobiłeś mojemu wierzchowcowi? - postanowiłem, że nie będę mu na razie zbyt dużo mówił. Nie udało się.
- To nie twój wierzchowiec, prawda? Nie trafiłeś tutaj sam? - Cień mówił głosem cichym, spokojnym, niemal aksamitnym, a jednak w jego złowieszczym uśmiechu(a może to i przez bliznę) było coś niepokojącego. W każdym razie odniosłem wrażenie, że jak na nieznajomego sporo wie na mój temat.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytałem. Na swoje nieszczęście, błędnie uznałem, że jestem w stanie go zmylić.
- Nie spotkałeś nigdy wcześniej Nocnego Pegaza, ani o nich nie słyszałeś, prawda? - tym razem już zrozumiałem, że nieznajomy zna odpowiedź na wszystkie te pytania, a zadaje mi je tylko po to, żeby usłyszeć to z moich ust.
- Nie... - odpowiedziałem po chwili milczenia.
- A może chciałbyś coś o nich usłyszeć?
- Może.
- Dobrze. Ale nie stójmy tak, usiądźmy. Nie przy ognisku oczywiście, jestem pewien, że wciąż cię szukają. - ta jego wszechwiedza zaczynała mi już działać na nerwy. - Dzisiaj jeszcze musimy zasiąść przy rannym stworzeniu. Nie martw się - dodał, widząc nagle zainteresowanie(a może nawet troskę) Al'toirem w moich oczach. - Niedługo wróci do zdrowia.
Spoczęliśmy więc na gołej trawie. Noc była bezchmurna i ciepła, a ja wreszcie poczułem się dobrze. Na tyle dobrze, na ile można się czuć w środku lasu w towarzystwie zakapturzonego, poznaczonego bliznami nieznajomego. Jakimś cudem jednak byłem spokojny i zdałem sobie sprawę, jaki jestem śpiący.
I zanim zdołałem się czegokolwiek dowiedzieć na temat nocnych pegazów, usnąłem głębokim, długim snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz