wtorek, 26 maja 2009

Opowieści Nekromanty, cz.6.

Strzała świsnęła mi tak blisko ucha, że podskoczyłem. Dorthuul chwycił mnie za rękę i pociągnął w głąb kolejnej ciemnej, wąskiej uliczki. Po chwili znów czułem na twarzy wiatr, na plecach ciarki, w nogach zmęczenie, a w płucach nadmiar cuchnącego rybami powietrza. Mijaliśmy kolejne zakręty, a ja czułem, że ścigający nas wciąż depczą nam po piętach, mimo że ich krzyki oddalały się. Kolejna strzała przeleciała niedaleko mojej głowy, a ja zorientowałem się z przerażeniem, że nadleciała z przodu - a więc byliśmy otoczeni.
- Umiesz się posługiwać sztyletem?! - krzyknął do mnie przez ramię Dorthuul.
- Trochę! - odkrzyknąłem.
Mag wyjął szybkim ruchem sztylet i zwolnił bieg, po czym przekazał mi mieczyk.
- Jeśli zaatakuje cię więcej niż dwóch, uciekaj. - wyszeptał czarownik, na tyle głośno jednak, żebym dosłyszał to mimo dzikich wrzasków, które ponownie zaczęły się do nas zbliżać.
Sztylet był doskonale wyważony, jednak w tym momencie miałem ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład ocalenie skóry. Kolejny pocisk z łuku przeleciał z furkotem nad moją głową, co skłoniło mnie do szybszego biegu. Dorthuul chyba to wyczuł, bo też przyspieszył. Skręciliśmy dwukrotnie w lewo, biegnąc przez cały czas, jednak przy każdym z dwóch zakrętów mag wykonał kilka dziwnych, skomplikowanych gestów, po których w powietrzu pojawiała się półprzezroczysta chmurka.
Zatrzymaliśmy się.
- Zmyliłem nieco pościg, ale muszę się czegoś dowiedzieć o tych, co nas ścigają. Biegnij za mną i staraj się stąpać miękko, żeby nie było nas słychać. Zatrzymam ze dwóch i uciekniemy z miasta. - Trochę mnie zdziwił tymi słowami, ale nie miałem wyjścia. Kiwnąłem głową. - Nie atakuj nikogo, chyba że będzie chciał cię zabić... z bliska. Nie chcemy walczyć ze wszystkimi, mogłoby być nieciekawie. Pamiętaj, że chcemy się tylko dowiedzieć paru rzeczy. - Kiwnąłem po raz kolejny głową, zdając sobie w pełni sprawę, że mag zaczął mówić o sprawie w imieniu nas obu, mimo że mnie mało obchodziło w tym momencie, jaki jest cel pościgu. Chciałem tylko uciec i mieć chwilę spokoju.
Mag znów puścił się biegiem w boczną uliczkę, skręcił kilka razy, aż w końcu zobaczyliśmy przed sobą biegnących ludzi: wszyscy byli ubrani w ciemny szaty, jednak to mniej martwiło niż fakt, że mało który ustępował gabarytami powalonemu wcześniej przez Dorthuula gigantowi...
Biegli wciąż przed siebie, mimo że już dawno zgubili nasz ślad, co mogłoby okazać się dziwne, na szczęście mój tajemniczy towarzysz zdążył już kilkukrotnie udowodnić, że potrafi więcej, niż na to wygląda.
Dorthuul zwolnił bieg i wymówił szybko pod nosem kilka niezrozumiałych dla mnie słów, po czym przyspieszył znacznie. Biegliśmy teraz tak szybko, że po chwili zrozumiałem już, jakie zaklęcie rzucił. Nagle poczułem coś w głowie, poczułem, że gdy tylko dobiegniemy do olbrzymów, będę się już musiał nastawiać na ucieczkę.
Niewiele się pomyliłem. Mag, dobiegłszy do ostatniego ze ścigających, wyskoczył na wysokość jego głowy i szybkim ruchem grzmotnął mu w głowę pałką, która nie wiadomo kiedy znalazła się w ręku maga. Gigant zatoczył się i runął na bruk, przewracając pobliskie beczki i roztrzaskując skrzynkę. Poprzedzający go giganci nie zwolnili jednak, biegli dalej, jakby ciągnięci niewidzialną siłą w tym jednym kierunku. Mój towarzysz szybko wyjął z wewnętrznej kieszeni mały flakonik, do połowy tylko wypełniony fioletowawym płynem, odkorkował go i zaczął wypowiadać słowa kolejnej inkantacji. Powoli, stopniowo, ciało powalonego na ziemię olbrzyma zamieniało się w coś w rodzaju różnokolorowej mgiełki, która zmierzała do wnętrza flakonika. Kolejna strzała przemknęła tak blisko mnie, że prawie zdrętwiałem. Mag nie przerywał jednak dematerializacji, skupiony na swojej czynności tak głęboko, że zdawał się nie słyszeć okrzyku łucznika, który wypuścił ową strzałę.
Znów usłyszałem narastające krzyki, ale nie przeszkadzałem Dorthuulowi - wiedziałem, że cokolwiek robi, musi to być dla niego bardzo ważne. Po chwili mgiełka znalazła się w całości w fiolce, wtedy czarownik spokojnie zakorkował ją i schował do wewnętrznej kieszeni szaty. Kiwnął głową, zadowolony, po czym ruchem ręki kazał biec za sobą.
Krzyki narastały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz