Chwilę milczenia, która zapadła po słowach Dorthuula, przerwał cichy dźwięk dochodzący spod podłogi, przypominający nieco szmer przesuwanego po podłodze ciężkiego przedmiotu. Powoli, zanikając stopniowo, dźwięk ten oddalał się, aż w końcu ucichł całkowicie, pozostawiając nasze milczenie samemu sobie.
Postanowiłem, że już wystarczy.
- Będziemy tak czekać? - Zapytałem.
- Nie, sądzę, że już czas, żeby sprawdzić to i owo. - odrzekł mag, po czym wstał i machnął na mnie ręką. - Chodź, wyzdrowiałeś już na tyle, że możemy przejść do poważniejszych spraw. - Zaczął wychodzić. Podążyłem za nim, zastanawiając się, cóż może być tak poważnego, że moje zdrowie jest przy tym sprawą nieważną. Nie przywykłem do poświęceń.
Sprawa ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest ważna w chwilę po tym, jak przeszedłem przez próg pokoju. Moim oczom ukazał się przerażający widok: dwa ciała - karczmarza i jednego z jego pomocników - były wleczone po podłodze przez postać tak ogromną, że przesłaniała pół izby, co z mojej perspektywy robiło spore wrażenie. Olbrzymia postać skierowała się do drzwi od kuchni, a właściwie ich resztek, ponieważ większa ich część znajdowała się w izbie, z której olbrzym wychodził. Gdy już zniknął za ścianą, Dorthuul odezwał się. Dopiero wtedy zorientowałem się, że stoi obok schodów, ze spojrzeniem skierowanym na moją zszokowaną twarz.
- Nie pytaj. Na to przyjdzie czas później. Teraz rób, co ci każę, jeśli chcesz przeżyć. - Po tych słowach ponownie machnął na mnie ręką i zaczął bezszelestnie schodzić po schodach. Poprowadził mnie za ladę głównej izby i stanął obok tego, co niedawno było jeszcze drzwiami, i kazał stanąć obok siebie, ale dalej od przejścia.
Czekaliśmy przez chwilę. Nagle z kuchni zaczął dochodzić cichy, ale narastający tupot ciężkich kroków, co sprawiło, że przeszły mnie ciarki i zesztywniałem: wiedziałem, że znów nadchodzi ów olbrzym i z jakiegoś powodu nie byłem tym ucieszony.
- Nie ruszaj się i nie wydawaj żadnego dźwięku. - wyszeptał czarownik. Nie wiem dlaczego, ale te słowa wydały mi się zbędne w tej sytuacji.
Niepokojący dźwięk kroków narastał, aż wreszcie z przejścia wynurzyła się potężna głowa, potem tułów i dopiero nogi - olbrzymi mężczyzna musiał się bowiem porządnie schylić, żeby zmieścić się pod framugą. Nie zauważył maga ze swojej prawej strony, zbyt był pochłonięty kolejnymi dwoma ciałami, które leżały niedaleko wyjścia z karczmy. W tym momencie zauważyłem, że jeden z trupów to młoda kobieta. Przeszył mnie dreszcz przerażenia, zadrżałem i zahaczyłem łokciem o jedną z butelek stojących za mną.
Kilka rzeczy wydarzyło się w jednym momencie. Gigant z zadziwiającą, jak na jego gabaryty, szybkością, obrócił się w naszym kierunku, Dorthuul uniósł dłoń i zaczął wymawiać inkantację, a ja zamarłem po raz kolejny w bezruchu, nie będąc w stanie myśleć trzeźwo. Olbrzym, widząc, co się dzieje, rzucił się na maga z krzykiem, który obudziłby chyba umarłego, lecz po chwili leżał już na roztrzaskanym przez samego siebie barku. Dorthuul, który jakimś dziwnym trafem znalazł się w miejscu, z którego skoczył wielki mężczyzna, zaczął ponownie rzucać czar. Gigant bynajmniej nie przejął się fragmentami szkła na swoim ciele, po czym skoczył znów na czarownika z kolejnym okrzykiem. Tym razem nie zdążył dolecieć, siła zaklęcia odrzuciła go do tyłu z taką siłą, że pokruszył ścianę za zniszczonym barkiem i osunął się, zakrwawiony, na podłogę.
- Na co czekasz, rusz się! - krzyknął Dorthuul i chwycił mnie za rękę. Zanim wybiegliśmy z tawerny, usłyszałem jeszcze okrzyki furii co najmniej kilku ludzi, a ich dźwięk dziwnie przypominał ten wydawany wcześniej w walce przez zabitego wielkoluda. Wyskoczyliśmy na ulicę i rzuciliśmy do ucieczki. Mag powiódł mnie przez kręte uliczki portowego miasta, w które sam chyba nie wszedłbym nawet w słoneczny dzień. Po wielu zakrętach, kilku przewróconych beczkach z winem i jednej potrąconej kobiecie, Dorthuul nagle zatrzymał się, a ja wpadłem na niego, zdziwiony tym niespodziewanym końcem szaleńczego biegu.
- Przepraszam - powiedział - To dobre miejsce na chwilę odpoczynku, ale i tak musimy jak najszybciej wynosić się z tego portu. Ścigają nas.
- O co w tym wszystkim chodzi? Kim był ten wielki, dlaczego go zabiłeś i dlaczego on zabił tamtych? I przed kim uciekamy, kto nas ściga?
- Uspokój się, nie ma teraz czasu na długie odpowiedzi. Musimy uciekać, powiem ci tylko, jak to zrobimy i ruszamy. Dobrze? - Trochę zbił mnie w tropu tymi słowami, ale nie byłem na tyle spanikowany, żeby zaprzeczyć.
- Tak. - Mówiąc to, zdałem sobie sprawę, że Dorthuul posłużył się w walce magią, co było dosyć zaskakujące po tym, co mi wcześniej opowiadał...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz