poniedziałek, 25 maja 2009

Opowieści Nekromanty, cz.5.

Chwilę milczenia, która zapadła po słowach Dorthuula, przerwał cichy dźwięk dochodzący spod podłogi, przypominający nieco szmer przesuwanego po podłodze ciężkiego przedmiotu. Powoli, zanikając stopniowo, dźwięk ten oddalał się, aż w końcu ucichł całkowicie, pozostawiając nasze milczenie samemu sobie.
Postanowiłem, że już wystarczy.
- Będziemy tak czekać? - Zapytałem.
- Nie, sądzę, że już czas, żeby sprawdzić to i owo. - odrzekł mag, po czym wstał i machnął na mnie ręką. - Chodź, wyzdrowiałeś już na tyle, że możemy przejść do poważniejszych spraw. - Zaczął wychodzić. Podążyłem za nim, zastanawiając się, cóż może być tak poważnego, że moje zdrowie jest przy tym sprawą nieważną. Nie przywykłem do poświęceń.
Sprawa ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest ważna w chwilę po tym, jak przeszedłem przez próg pokoju. Moim oczom ukazał się przerażający widok: dwa ciała - karczmarza i jednego z jego pomocników - były wleczone po podłodze przez postać tak ogromną, że przesłaniała pół izby, co z mojej perspektywy robiło spore wrażenie. Olbrzymia postać skierowała się do drzwi od kuchni, a właściwie ich resztek, ponieważ większa ich część znajdowała się w izbie, z której olbrzym wychodził. Gdy już zniknął za ścianą, Dorthuul odezwał się. Dopiero wtedy zorientowałem się, że stoi obok schodów, ze spojrzeniem skierowanym na moją zszokowaną twarz.
- Nie pytaj. Na to przyjdzie czas później. Teraz rób, co ci każę, jeśli chcesz przeżyć. - Po tych słowach ponownie machnął na mnie ręką i zaczął bezszelestnie schodzić po schodach. Poprowadził mnie za ladę głównej izby i stanął obok tego, co niedawno było jeszcze drzwiami, i kazał stanąć obok siebie, ale dalej od przejścia.
Czekaliśmy przez chwilę. Nagle z kuchni zaczął dochodzić cichy, ale narastający tupot ciężkich kroków, co sprawiło, że przeszły mnie ciarki i zesztywniałem: wiedziałem, że znów nadchodzi ów olbrzym i z jakiegoś powodu nie byłem tym ucieszony.
- Nie ruszaj się i nie wydawaj żadnego dźwięku. - wyszeptał czarownik. Nie wiem dlaczego, ale te słowa wydały mi się zbędne w tej sytuacji.
Niepokojący dźwięk kroków narastał, aż wreszcie z przejścia wynurzyła się potężna głowa, potem tułów i dopiero nogi - olbrzymi mężczyzna musiał się bowiem porządnie schylić, żeby zmieścić się pod framugą. Nie zauważył maga ze swojej prawej strony, zbyt był pochłonięty kolejnymi dwoma ciałami, które leżały niedaleko wyjścia z karczmy. W tym momencie zauważyłem, że jeden z trupów to młoda kobieta. Przeszył mnie dreszcz przerażenia, zadrżałem i zahaczyłem łokciem o jedną z butelek stojących za mną.
Kilka rzeczy wydarzyło się w jednym momencie. Gigant z zadziwiającą, jak na jego gabaryty, szybkością, obrócił się w naszym kierunku, Dorthuul uniósł dłoń i zaczął wymawiać inkantację, a ja zamarłem po raz kolejny w bezruchu, nie będąc w stanie myśleć trzeźwo. Olbrzym, widząc, co się dzieje, rzucił się na maga z krzykiem, który obudziłby chyba umarłego, lecz po chwili leżał już na roztrzaskanym przez samego siebie barku. Dorthuul, który jakimś dziwnym trafem znalazł się w miejscu, z którego skoczył wielki mężczyzna, zaczął ponownie rzucać czar. Gigant bynajmniej nie przejął się fragmentami szkła na swoim ciele, po czym skoczył znów na czarownika z kolejnym okrzykiem. Tym razem nie zdążył dolecieć, siła zaklęcia odrzuciła go do tyłu z taką siłą, że pokruszył ścianę za zniszczonym barkiem i osunął się, zakrwawiony, na podłogę.
- Na co czekasz, rusz się! - krzyknął Dorthuul i chwycił mnie za rękę. Zanim wybiegliśmy z tawerny, usłyszałem jeszcze okrzyki furii co najmniej kilku ludzi, a ich dźwięk dziwnie przypominał ten wydawany wcześniej w walce przez zabitego wielkoluda. Wyskoczyliśmy na ulicę i rzuciliśmy do ucieczki. Mag powiódł mnie przez kręte uliczki portowego miasta, w które sam chyba nie wszedłbym nawet w słoneczny dzień. Po wielu zakrętach, kilku przewróconych beczkach z winem i jednej potrąconej kobiecie, Dorthuul nagle zatrzymał się, a ja wpadłem na niego, zdziwiony tym niespodziewanym końcem szaleńczego biegu.
- Przepraszam - powiedział - To dobre miejsce na chwilę odpoczynku, ale i tak musimy jak najszybciej wynosić się z tego portu. Ścigają nas.
- O co w tym wszystkim chodzi? Kim był ten wielki, dlaczego go zabiłeś i dlaczego on zabił tamtych? I przed kim uciekamy, kto nas ściga?
- Uspokój się, nie ma teraz czasu na długie odpowiedzi. Musimy uciekać, powiem ci tylko, jak to zrobimy i ruszamy. Dobrze? - Trochę zbił mnie w tropu tymi słowami, ale nie byłem na tyle spanikowany, żeby zaprzeczyć.
- Tak. - Mówiąc to, zdałem sobie sprawę, że Dorthuul posłużył się w walce magią, co było dosyć zaskakujące po tym, co mi wcześniej opowiadał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz