Jednooki zatrzymał się na chwilę na ścieżce, rozglądnął szybko, po czym skręcił w gęsty las. Po kilku minutach byliśmy już nad niewielką leśną rzeką, szumiącą beztrosko czystą wodą. Jednooki skinął głową, a ja ostrożnie opuściłem zwłoki na ziemię. Jeszcze trochę wysiłku i już obserwowałem trzy trupy unoszące się i obijające o siebie na wodzie, zanim zniknęły na zakolu. Odwróciłem głowę i zdałem sobie sprawę, że mój przewodnik mnie obserwuje.
- I jak? - spytał cicho.
- Ja... - wymamrotałem i spuściłem głowę.
- Pierwszy raz dotykałeś zwłok. - Znów zaskoczyła mnie jego pewność: to nie było pytanie. - Pierwszy raz widziałeś zadźganego. Pocieszaj się, że to mogłeś być ty. - Znów ten tajemniczy uśmiech.
- Czy on musiał za mnie zginąć? - wydusiłem w końcu.
- Za ciebie? Nie zrobił tego. Nie tym razem. - zamilkł na chwilę, najwyraźniej oceniając mój stan. - Chodź. Nie wymyślisz teraz niczego mądrego. - Odwrócił się i zagłębił w ciemny las, a ja, dalej czując się nieswojo jak nigdy dotąd, podążyłem za nim. Dopiero po wyjściu z otępienia po niesieniu zwłok wypłynęło na wierzch świadomości pytanie.
- Dlaczego ciała nie zabarwiły wody krwią?
- Las. - odpowiedział krótko Jednooki.
Wróciliśmy na miejsce walki i od razu rzucił mi się w oczy brak jakichkolwiek jej śladów: wszystko wyglądało tak spokojnie i naturalnie, jakby nigdy nic się tu nie zdarzyło. Z ziemi zniknęły plamy krwi, ślady stóp i koleiny po ciągnięciu trupów, drzewa szumiały z cicha, gdzieniegdzie zaśpiewał nieśmiało ptak - spokój jak w ogrodzie zamkowym.
- Lubię to miejsce - stwierdził Jednooki. - Tyle stwarza możliwości... - Zamyślił się przez moment i ruszył dalej wąskim traktem. - Chodźmy.
Co z tego, że dopiero wtedy zrozumiałem, co miał na myśli, mówiąc "las". Tak czy inaczej - po raz kolejny z niewiadomych powodów ruszyłem z ufnością za nim.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz